sobota, 29 marca 2014

Muzyczni "sataniści": The Rolling Stones (cz.2)



   Czas na drugą część felietonu. W porządku. Chociaż częściowo przebrnąłem przez pewne wątki związane z poprzednim zespołem – Black Sabbath. Gdybym miał poruszać każdą sytuację z udziałem tego zespołu, mógłbym równie dobrze napisać konkretną książkę, ale nie o to chodzi. Po kolei, po troszku, nie za wiele, odrobinkę liznąć wiedzy i oświecenia (jeśli owe mogę zaoferować) w pewnych kwestiach.
   W tej części wezmę pod lupę The Rolling Stones. Kultowa grupa, czyż nie? Dinozaury, które wciąż koncertują z kraju do kraju, z jednego kontynentu, do drugiego. Zespół, który razem z The Beatles odpowiadał za ukształtowanie wielu późniejszych „kapel”. W przeciwieństwie do „chłopaków z Liverpoolu” byli mocniejsi, bardziej „niegrzeczni”. Ich muzyka w ogólnym porównaniu była bardziej agresywna i zawierała więcej mocy. Mick, Keith, Ronnie i Charlie robili wielokrotnie niesamowite show. Miliony sprzedanych płyt, dziesiątki milionów fanów przewiniętych przez wszystkie rozegrane koncerty (jak nie więcej).
   Okej, ale gdzie leży problem satanizmu? Z pewnością nazwanie albumu: „Their Satanic Majesties Request” miało z tym coś wspólnego. Również nazwanie utworu tytułem: „Sympathy For The Devil” nie pomogło. Problem satanizmu z The Rolling Stones rósł wraz popularnością zespołu. Otóż twierdzono, że kapela ma do czynienia z mrocznymi „mocami”, skoro tak szybko i na tak wielką skalę, zdobyła niesamowitą popularność. W Anglii lat 60-70 istniał niemal kult Stonesów. Koncerty owiane skandalem, kilogramy narkotyków, mnóstwo ślicznych, młodych kobiet, które często ulegały deprawacji na skutek swoich muzycznych idoli. Zatargi z prawem, życie opływające w luksusie, rock’n’rollowy (ostry w każdym wymiarze) tryb życia, wolna amerykanka na każdym kroku codzienności. Można rzec, że stali się naprawdę bogami. Najpierw w swoim ojczystym kraju, a następnie „zdobywając” wszystkie kolejne. Przypominając sobie jakie życie wiedli muzycy z Led Zeppelin, The Beatles, The Kiss i innych, wielkich zespołów. Nie ulega wątpliwości, że częścią życia gwiazdy rocka były, są i będą wszelkie rozpusty. Jest to część tej kultury. Nie podważam również tego, że łamali przykazanie za przykazaniem. Dekalog przekreślony grubą krechą, i już. W porządku, łamali, lecz równie dobrze można kontratakować w stronę Kościoła i księży, np. pedofili. Trzymajmy się jednak strony i słów przeciw Stonesom. Nagranie płyty: „Their Satanic Majesties Request” było podsyceniem ognia w pożarze, w który starano się wepchnąć Stonesów. Zespół specjalnie nagrał płytę, miało to podnieść sprzedaż płyt oraz bez wątpienia potraktować Kościół w bardzo ironiczny sposób. Brawo. Ludzie zaczynali wariować, słuchając ich muzyki. Wszyscy bawili się świetnie, i muzycy, i słuchacze, tylko gliniarze starający się o awanse, księża o odzyskanie wiernych, drapali się za przeproszeniem „w dupę” nie wiedząc, co mają dokładnie zrobić, aby wszystko przywrócić do dawnego porządku.
   Żaden z członków zespołu może nie podkreślał swojego przywiązania do religii, ale z pewnością nie mieli nic wspólnego z żadnymi sektami satanistycznymi, obrzędami itd. Wszystkie podteksty o piekle, krwi dziewic, miały podnieść sprzedaż płyt dając rozgłos grupie. Dlaczego nikt nie wspomni o Shine a Light z płyty: „Exail On The Main Street”? „Maybe good Lord, shine a light on you”. W tle słyszymy wyraźny Hammond, delikatną perkusję i fortepian rodem ze „świątyni”, o chórkach nie wspomnę. Do tego wersy zacytowane przeze mnie powyżej. Jeśli ktoś ma wyobraźnie, to świetnie sobie to połączy. Jak cholera śmierdzi to satanizmem. Na kilometr! Niech wszyscy krytycy krzyczący, iż jest to diabelska kapela, będą sprawiedliwi i zwrócą uwagę choćby na ten jeden utwór. No chyba, że wcale nie chodzi o Boga czy Diabła, co jest raczej ewidentne w przypadku Stonesów czy Black Sabbath (poprzednia część felietonu). Okej, kolejny utwór – Gimme Shelter skomponowany przez Keitha Richardsa. „War children is just a shot away” czy też “Love children is just a kiss away”. Dwa prawdziwe, zwięzłe oraz szczere stwierdzenia. Nie można się z nimi nie zgodzić. Przynajmniej ja nie mogę. W porównaniu z poprzednio omawianym przeze mnie zespołem. Problem leży w tym samym, muzyka pobudzająca, rytmiczna, mówiąca nie tylko melodią, ale zawierająca niesamowite i szczere słowa. Kościół katolicki tracący władzę nad wierzącymi, muzyka dająca więcej radości i szczerości, niż ospałe msze, mieszanie czegoś niewiadomego i niepewnego w każdy aspekt życia oraz granie przed ludźmi „gościa od Boga”, a następnie przeliczanie pieniędzy i życie w luksusie. Nie twierdzę, że jest tak na każdej parafii, ale w zdecydowanej większości, niż choćby kilka lat wcześniej. Kolejne też zaczynają się wyłamywać. 
   Nie można walczyć z czymś, co jest piękne, daje ukojenie uszom i duszy, nikt nas do tego nie przymusza (w odróżnieniu od religii), bo to zaraża samo przez się każdego świadomego i myślącego. Duchowni też sobie nie pomagają. Coraz mniej z nich się kryje ze swoim życiem, z tym jakie mają auta, z jakimi kobietami się ich widuje. Ludzie widząc takie sytuacje, sami zaczynają powątpiewać w wagę takich „instytucji” (bo tym się powoli stają kościoły, a nawet cerkwie), które zaczynają bardziej przypominać małe sejmiki, niż domy ludzi służących Bogu, gdzie powinno się znaleźć wsparcie, kiedy jest ono najbardziej potrzebne.
   Wracając do zespołu. Fakt, nie żyli zgodnie z dekalogiem i Biblią, ale kto dziś żyje? Począwszy od sław, skończywszy na „menelach”. Miliony słuchaczy, miliony sprzedanych płyt, głupoty popełniane na koncertach i nie tylko, nie oznaczają chyba, że mieli pakt z Diabłem? Takimi oskarżeniami, zakazami i innymi duperelami, duchowni hipokryci nie zjednają sobie większej liczby wierzących, ale to ich wola. Mimo wszystko, mam nadzieję, że rozjaśniłem problem satanizmu TRS.

   The Rolling Stones, jak Black Sabbath - ROZGRZESZENI.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz