Czas na drugą część felietonu. W porządku.
Chociaż częściowo przebrnąłem przez pewne wątki związane z poprzednim zespołem –
Black Sabbath. Gdybym miał poruszać każdą sytuację z udziałem tego zespołu,
mógłbym równie dobrze napisać konkretną książkę, ale nie o to chodzi. Po kolei,
po troszku, nie za wiele, odrobinkę liznąć wiedzy i oświecenia (jeśli owe mogę
zaoferować) w pewnych kwestiach.
W tej części wezmę pod lupę The Rolling
Stones. Kultowa grupa, czyż nie? Dinozaury, które wciąż koncertują z kraju do
kraju, z jednego kontynentu, do drugiego. Zespół, który razem z The Beatles
odpowiadał za ukształtowanie wielu późniejszych „kapel”. W przeciwieństwie do
„chłopaków z Liverpoolu” byli mocniejsi, bardziej „niegrzeczni”. Ich muzyka w
ogólnym porównaniu była bardziej agresywna i zawierała więcej mocy. Mick,
Keith, Ronnie i Charlie robili wielokrotnie niesamowite show. Miliony
sprzedanych płyt, dziesiątki milionów fanów przewiniętych przez wszystkie
rozegrane koncerty (jak nie więcej).
Okej, ale gdzie leży problem satanizmu? Z
pewnością nazwanie albumu: „Their Satanic
Majesties Request” miało z tym coś wspólnego. Również nazwanie utworu
tytułem: „Sympathy For The Devil” nie
pomogło. Problem satanizmu z The Rolling Stones rósł wraz popularnością
zespołu. Otóż twierdzono, że kapela ma do czynienia z mrocznymi „mocami”, skoro
tak szybko i na tak wielką skalę, zdobyła niesamowitą popularność. W Anglii lat
60-70 istniał niemal kult Stonesów. Koncerty owiane skandalem, kilogramy
narkotyków, mnóstwo ślicznych, młodych kobiet, które często ulegały deprawacji
na skutek swoich muzycznych idoli. Zatargi z prawem, życie opływające w
luksusie, rock’n’rollowy (ostry w każdym wymiarze) tryb życia, wolna amerykanka
na każdym kroku codzienności. Można rzec, że stali się naprawdę bogami.
Najpierw w swoim ojczystym kraju, a następnie „zdobywając” wszystkie kolejne.
Przypominając sobie jakie życie wiedli muzycy z Led Zeppelin, The Beatles, The
Kiss i innych, wielkich zespołów. Nie ulega wątpliwości, że częścią życia
gwiazdy rocka były, są i będą wszelkie rozpusty. Jest to część tej kultury. Nie
podważam również tego, że łamali przykazanie za przykazaniem. Dekalog
przekreślony grubą krechą, i już. W porządku, łamali, lecz równie dobrze można
kontratakować w stronę Kościoła i księży, np. pedofili. Trzymajmy się jednak
strony i słów przeciw Stonesom. Nagranie płyty: „Their Satanic Majesties Request”
było podsyceniem ognia w pożarze, w który starano się wepchnąć
Stonesów. Zespół specjalnie nagrał płytę, miało to podnieść sprzedaż płyt oraz
bez wątpienia potraktować Kościół w bardzo ironiczny sposób. Brawo. Ludzie
zaczynali wariować, słuchając ich muzyki. Wszyscy bawili się świetnie, i
muzycy, i słuchacze, tylko gliniarze starający się o awanse, księża o
odzyskanie wiernych, drapali się za przeproszeniem „w dupę” nie wiedząc, co
mają dokładnie zrobić, aby wszystko przywrócić do dawnego porządku.
Żaden z członków zespołu może nie podkreślał
swojego przywiązania do religii, ale z pewnością nie mieli nic wspólnego z
żadnymi sektami satanistycznymi, obrzędami itd. Wszystkie podteksty o piekle,
krwi dziewic, miały podnieść sprzedaż płyt dając rozgłos grupie. Dlaczego nikt
nie wspomni o Shine a Light z płyty: „Exail
On The Main Street”? „Maybe good
Lord, shine a light on you”. W tle słyszymy wyraźny Hammond, delikatną
perkusję i fortepian rodem ze „świątyni”, o chórkach nie wspomnę. Do tego wersy
zacytowane przeze mnie powyżej. Jeśli ktoś ma wyobraźnie, to świetnie sobie to
połączy. Jak cholera śmierdzi to satanizmem. Na kilometr! Niech wszyscy krytycy
krzyczący, iż jest to diabelska kapela, będą sprawiedliwi i zwrócą uwagę choćby
na ten jeden utwór. No chyba, że wcale nie chodzi o Boga czy Diabła, co jest
raczej ewidentne w przypadku Stonesów czy Black Sabbath (poprzednia część
felietonu). Okej, kolejny utwór – Gimme Shelter skomponowany przez
Keitha Richardsa. „War children is just a
shot away” czy też “Love children is
just a kiss away”. Dwa
prawdziwe, zwięzłe oraz szczere stwierdzenia. Nie można się z nimi nie zgodzić.
Przynajmniej ja nie mogę. W porównaniu z poprzednio omawianym przeze mnie
zespołem. Problem leży w tym samym, muzyka pobudzająca, rytmiczna, mówiąca nie
tylko melodią, ale zawierająca niesamowite i szczere słowa. Kościół katolicki
tracący władzę nad wierzącymi, muzyka dająca więcej radości i szczerości, niż
ospałe msze, mieszanie czegoś niewiadomego i niepewnego w każdy aspekt życia
oraz granie przed ludźmi „gościa od Boga”, a następnie przeliczanie pieniędzy i
życie w luksusie. Nie twierdzę, że jest tak na każdej parafii, ale w
zdecydowanej większości, niż choćby kilka lat wcześniej. Kolejne też zaczynają
się wyłamywać.
Nie można walczyć z czymś, co jest piękne,
daje ukojenie uszom i duszy, nikt nas do tego nie przymusza (w odróżnieniu od
religii), bo to zaraża samo przez się każdego świadomego i myślącego. Duchowni
też sobie nie pomagają. Coraz mniej z nich się kryje ze swoim życiem, z tym
jakie mają auta, z jakimi kobietami się ich widuje. Ludzie widząc takie
sytuacje, sami zaczynają powątpiewać w wagę takich „instytucji” (bo tym się
powoli stają kościoły, a nawet cerkwie), które zaczynają bardziej przypominać
małe sejmiki, niż domy ludzi służących Bogu, gdzie powinno się znaleźć
wsparcie, kiedy jest ono najbardziej potrzebne.
Wracając do zespołu. Fakt, nie żyli zgodnie
z dekalogiem i Biblią, ale kto dziś żyje? Począwszy od sław, skończywszy na
„menelach”. Miliony słuchaczy, miliony sprzedanych płyt, głupoty popełniane na
koncertach i nie tylko, nie oznaczają chyba, że mieli pakt z Diabłem? Takimi
oskarżeniami, zakazami i innymi duperelami, duchowni hipokryci nie zjednają
sobie większej liczby wierzących, ale to ich wola. Mimo wszystko, mam nadzieję,
że rozjaśniłem problem satanizmu TRS.
The
Rolling Stones, jak Black Sabbath - ROZGRZESZENI.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz