Nowy miesiąc, nowy tydzień, nowy dzień, nowa
geneza starego wiersza. „Restauracyjny hokus pokus” jest w zasadzie formą
opowiedzenia sytuacji, jaka przydarzyła mi się w jednym z lokali sieci
restauracji Hokus Pokus. Autentyczna sytuacja. Cóż więcej mogę napisać? Nie mam
pojęcia. Gdybym zakończył tę genezę w tym miejscu, byłaby chyba rekordowo
krótka. Zostanę przynajmniej przy temacie sieci restauracji Hokus Pokus, którą
sobie chwalę. Nie było tam tłoczno oraz w miarę dobrze cenowo. Wypito tam wiele
drinków, wypito parę kaw i jakoś się tam zadomowiło. Choć próżno już dzisiaj
szukać w tym mieście, miejscu, tego punktu, gdyż przestał istnieć jakiś czas
temu, to miło do niego wrócić we wspomnieniach. Dobrze mieć gdzieś jakiś punkt
na mieście, albo najlepiej punkty, dajmy temu różnorodności, gdzie można
posiedzieć, pogadać, wypić lub po prostu pomyśleć nad czymś, co warte naszej
myśli i wymaganego przez nią spokoju. Jeśli ktoś to czyta, bierze to do siebie,
to niech sobie teraz pomyśli nad czymś, nad jakąś konkretną sytuacją z
konkretnego lokalu, która warta jest naszej myśli. Dzisiaj krótko.