niedziela, 26 października 2014

#4 - Geneza - "Nie wierzcie w sukces"



   Cholera, oto znów jestem tutaj w wolnym słowie. W sensie, każde moje słowo jest wolne, ale bardziej miałem na myśli taką wypowiedź. Całkowite pieprzenie o „Szopenie”.

   Postanowiłem, że zacznę od początku, czyli od: „Nie wierzcie w sukces”. O czym to jest? O tym, że skończyć wierzyć w jakiś sukces gdzieś na końcu życia. No bo czym w zasadzie on jest? Czy ma rację bytu? I tak, i nie. Ma, bo naszym sukcesem będzie to, co sobie postawimy za sukces. Np. Mamy cel, aby wydać kiedykolwiek, jakąkolwiek książkę i kiedy udaje nam się w końcu podbić serca ludzi w wydawnictwie oraz krytyków – książka idzie do druku, a następnie zaiste staje się jakimś bestsellerem. Natomiast, sukces końcowy w tym kontekście jest taki, że napiszemy coś wiekopomnego, co zawsze będzie numerem jeden. Przebije nawet Biblie, więc… No czy jest to możliwe? Z logicznego, racjonalnego i całkowicie szczerego punktu widzenia, to jest to niewykonalne, gdyż Biblia towarzyszy nam od zawsze, jednakże kiedyś powstały książki, które zdążyły stworzyć wokół siebie pewnego rodzaju kult. Nie podam Wam tytułów, poszukajcie sami. Prościej jest uwierzyć w sukces, czegoś co przydarzyło się już innym ludziom, niż coś, co sobie wymyślimy i będzie siedzieć tylko w naszej głowie.
   Kiedy pisałem ten wiersz prawdopodobnie nie chciałem zbyt wiele i postawiłem sobie jasne, klarowne, przyziemne (jak na istotę ludzką i świecką) cele. Mimo wszystko – jesteśmy ludźmi, mamy wyobraźnię, więc do dzieła!

Pozdrawiam,

Adrian Charytoniuk


środa, 8 października 2014

Z serii krótkich przemyśleń...: Zbrodniarska miłość.



   Modne są tematy obecne, teraźniejsze, coś co rozgrywa się już. Tu i teraz. Nie, na to przyjdzie czas, albo i nie, bo któż to w zasadzie wie. Naszło mnie na konfrontacje czegoś, co znamy jako straszne, niewybaczalne, a nawet chore, z czymś, czego poszukują prawie wszyscy, a sądzę, że nie nawet, a dokładnie wszyscy. Czegoś, co grzeje nie na ręku, nodze, torsie, głowie, dupie, pochwie czy penisie (choć to czasem idzie w parze – według większości), a grzeje człowieka, jego istotę, jaka w nas siedzi – miłość.
                        
Co konkretnie mam na myśli?

   Miłość wielkich zbrodniarzy wojennych, do swoich kobiet. Jak człowiek, który kazał mordować setki tysięcy, a nawet miliony innych ludzi, mógł kochać? Otóż mógł. Przynajmniej tak się może wydawać, gdyż nie chcę nigdzie pisać, iż: „tak, ten zasraniec kochał swoją żonę”. Jednakże ich gesty, wobec swoich wybranek mówią same za siebie. Typowe odruchy, każdego zakochanego mężczyzny, który pragnie uczcić miłość do swej kobiety, bądź mężczyzny, który najzwyczajniej twierdzi, że o niej pamięta, nie może bez niej egzystować i nieświadomie zupełnie się stacza po kręgosłupie własnej moralności, który jest tak pochylony, iż nawet nie czuć drogi, którą się przebywa do upadku.

   Kim był Herman Goering, jeśli nie prawą ręką samego Adolfa Hitlera? Kim był Hitler? Chyba nikomu nie muszę wyjaśniać. Tak samo myślę, iż nie muszę wyjaśniać, kim był Goering (Przepraszam za brak „umlautu” w nazwisku). Jednak, tak bardzo kochał swoją żonę, iż kiedy zmarła – wybudował dla niej mauzoleum w ich posiadłości niedaleko Berlina – Carinhall (nazwa posiadłości masz też w nazwie imię jego żony – Carin, dla której w zasadzie powstał cały kompleks budynków na terenie tego jednego z najnowocześniejszych – na tamte czasy – pałacyków w niemczech). Drzwi do mauzoleum były potężne i zdobione przeróżnymi kamieniami szlachetnymi. Miało też małe okienko, z którego padały promienie słoneczne, kiedy słońce było w zenicie. W momencie zbliżania się wojsk sowieckich do Berlina, Goering wysadził całą posiadłość, a jedynymi pozostałościami po niej są dwie kolumny, na szczycie których, znajdują się kamienne lwie głowy, a wszędzie wokół jest tylko pustka.
  Jak człowiek, który głównie zajmował się strategiami masowego zabijania, polityką, oraz grabieniem muzeów, kościołów i innych pałaców Europy, mógł kogokolwiek kochać? Myślę, że to już jest zagadka dla psychologów. O ile jakikolwiek z nich jest w stanie to rozwiązać, w co szczerze wątpię.

   Kim był Józef Stalin? Myślę, że tego również nie muszę tłumaczyć, ani tego, jakie były jego rządy dla państw bloku wschodniego oraz pozostałych dookoła Rosji. Mimo wszystko, ten również miał żonę. Która jak sam twierdził „zmiękczyła jego kamienne serce, a w raz z jej osobą, odeszły jego jakiekolwiek uczucia dla ludzkości”, przy czym dodatkowo porzucił swojego syna, z małżeństwa z Jakateriną na blisko 10 lat.
Czy dopiero to sprawiło, że stał się tym, kim był? A może musielibyśmy być wśród nich, aby dowiedzieć się, jaki rodzaj miłości nimi kierował (o ile jakiekolwiek istnieją, gdyż jeden jest na pewno). Jeśli ludzie stojący dziś u władzy, są tak samo podatni na efekty, odebrania im czegoś, co myślą i czują, że „jest ich”, to należy czym prędzej odciąć ich od władzy, zanim narobią większego ambarasu, niż jest. W zasadzie wszyscy tak myślimy. Im śmierć nie musi odbierać ukochanych, wystarczy usunięcie paru zer z kont bankowych, a nasz ciemnogrodzki rząd da o sobie znać. 

Pozdrawiam,
 
Adrian Charytoniuk.