środa, 20 sierpnia 2014

Z serii krótkich przemyśleń...: Robin Williams, podobnie jak inni artyści...



   Czy to jest modne? Czy to najzwyczajniej ludzka ślepota na geniusz danych osób w swoim fachu? Freddy Mercury był nazywany pedałem, Michael Jackson był nazywany pedofilem. Co prawda, nie obrażano ani Jona Lorda, ani Lou Reeda, ani dziś – Robina Williamsa. Jeden z wybitniejszych aktorów swojego pokolenia.
   W porządku, ale czy co jest modne? Czy modne jest wychwalanie osób i w ogóle pamiętanie o nich – tuż po ich śmierci? Dlaczego nie było żadnego bumu na tych artystów, kiedy żyli (i kiedy sięga moja pamięć). Choćby w przypadku Jacksona? Przecież jego muzyka jest ponadczasowa, ciągle są wydawane pośmiertne albumy, w rozgłośniach radiowych ciągle są grane jego utwory, ale po roku od jego śmierci wszystko stanęło w miejscu. Na początku miliony internautów, którzy już przestali widzieć pedofila, nagle zobaczyli geniusza muzycznego. Następnie był bum na oddawanie „hołdów” artyście poprzez coverowanie jego utworów, później stopniowo to ucichało, ucichało, aż znów jest po prostu Michaelem Jacksonem, zmarłym kilka lat temu muzykiem. To durna ludzka natura, która niczego nie uczy – najzwyczajniej. I to na złość wszystkim naukowcom, wszystkim ich teoriom i tym podobnym sprawom. Jon Lord był cichym bohaterem, tak samo Lou Reed i jego pamiętne The Velvet Underground. Mimo wszystko, spróbujmy sobie wyobrazić Deep Purple z którym nigdy nie miał styczności tak genialny klawiszowiec, jakim był Lord. Więc? Ciężko, co? Pamiętne hammondy, solówki na klawiszach itp. A teraz spróbujmy sobie wyobrazić dalszy rozwój muzyki rockowej bez Lou Reeda. Również ciężko, co? Pewnie (kończąc słowa na MY, mam na myśli osoby, które zagłębiają się w klasykę muzyki rockowej i tym pochodnej – tak jak ja). Tacy rzemieślnicy i wielu nazwałoby ich ludźmi od czarnej roboty, ponieważ generalnie ludzie, którzy zbierali największe laury, to gitarzyści, wokaliści, czasem nawet basiści (Geezer, JPJ, McCartney, Trulijo itp.). Są rzemieślnikami, ale nie dla ludzi, którzy są z muzyką na co dzień i to bardzo blisko. Wymieniam same ważne osobistości z rzędu muzyki rockowej, ale w porządku. Pamiętam o takich artystach jak Burial, Hudson Mohawke, Timbaland, Prodigy itd. Nie miałem dnia, aby słuchać na okrągło jednego i jedynego zespołu. Muzyka to nadzwyczaj szerokie spectrum i byle młody producencik z SoundCloud’a, może wykreować mój, doskonały pod względem dźwiękowym, poranek. Mimo wszystko, jedni są dzieleni na postacie pierwszoplanowe, natomiast drudzy zostają praktycznie zapomniani o ile w ogóle objawią się ludziom maluczkim (na gruncie historii danego zespołu rzecz jasna!). Zbyt daleko już odbiegłem w temacie.
   Tak więc. Czy jest to modne? Budząca się świadomość, że ŚWIAT pożegnał sławną osobę. Czy to jest jakiś bodziec, który powoduje takie zachowania? „Owczy pęd”? To jest jedno z wytłumaczeń. Przemawia za nim zwłaszcza to, iż wydaje się, że poziom samodzielności, świadomości, inteligencji i bystrości, spada z dnia na dzień. „Owczy pęd” na iPhone’y, iPady, iPody, i, i, i, i nie wiem co tam jeszcze Apple produkuje. Inaczej też moda na produkty firmy Apple. W zasadzie moda także zaczyna odgrywać coraz większą rolę w codziennym życiu człowieka. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości. To niekoniecznie musi być moda na urządzenia elektroniczne czy ubrania, ale także moda na „powiedzonka” itd.
   Można to także podciągnąć, aczkolwiek niekoniecznie – tak samo jak tezę powyżej, że jest najzwyczajniej podobnie, jak w życiu codziennym ludzi w związkach. A dokładniej ludziom, które te związki się rozpadają, bądź rozpadły - ZWŁASZCZA PRZEZ PRAWDZIWĄ DROBNOSTKĘ.
   Mam na myśli docenianie czegoś, dopiero w momencie, kiedy stało się to już przeszłością. Różni ludzie, różnie mówią. Jedni uważają, że: „Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal”, z kolei inni mówią: „Czas leczy rany”, ale… Jaki jest właściwy? No właśnie. Nie ma chyba właściwego. Po prostu, jako rasa ludzka, z dnia na dzień głupsza (na przekór ewolucji, paradoksalnie), doceniamy coś dopiero, kiedy to znika. Ile razy było, że ktoś poczuł pustkę z tytułu czyjegoś braku po zakończeniu związku (to akurat zbyt mocne porównanie w kontekście muzycznym). Zanim zmarł Fredy Mercury – nazywano go pedałem, ciotą etc. Kiedy zmarł, stał się wybitnym muzykiem, niemalże legendą.
   Nie twierdzę, że tak jest z każdym człowiekiem, który „opłakuje” śmierć danego artysty. Czy to aktora, czy to muzyka. Jednakże jest to zaskakujące, jak aktor, którym nikt się nie zachwycał, z dnia na dzień – nagle okazuje się być ulubieńcem tak szerokiej „publiczności kino maniaków”. Czasem widzę tylko wspomniane dwa wyjścia. Jesteśmy ludźmi, możemy się zirytować i spojrzeć na sprawę „wąsko”.
   Podejrzewam, że w przeciągu najbliższych kilku lat, świat pożegna takie sławy jak Keith Richards, Lemmy Killmister czy Iggy Pop. Osobiście mam nadzieję, że się mocno mylę w tej kwestii. Mimo wszystko, czy teraz nikt nie będzie piał z zachwytu nad ich kompozycjami czy umiejętnościami wokalnymi, a później nagle okażą się ukrytymi bożkami większości internautów? To się okaże.




"Upływające sekundy..."


Początek 2013 roku.