Kolejny z 2012 roku.
czwartek, 26 czerwca 2014
sobota, 21 czerwca 2014
piątek, 13 czerwca 2014
Felieton: "Muzyka kiedyś, muzyka dziś, różnice, domysły, wywody"
Często dywagowałem (czasem nadal to robię)
nad tym, kto „przejmie pałeczkę” po takich zespołach jak Led Zeppelin, Black
Sabbath, Judas Priest, Metallica, The Rolling Stones, Deep Purple, The Who,
Eric Clapton, The Queen, Jon Bon Jovi, Michael Jackson czy też Janis Joplin? W
sensie, spójrzmy na obecną scenę muzyczną. OneDirection? A może US5 „wróci do
gry”? Ewentualnie N’Sync? Kto będzie wart posłuchania ich utworów za 30-40 lat
od dziś? A może nadal będziemy musieli rozkoszować się muzyką zespołów
wymienionych na samym początku? Ciężki orzech do zgryzienia, co?
Zacznijmy od tego skąd taka muzyczna i
artystyczna długowieczność tych „szumnych kapelek”. Czy ktoś wie, jak zaczynały
te zespoły? Czy ktoś wie, jak one się tworzyły? Czy ktoś wie, co jest ich
„składnikiem X”? Nie? Nikt? W sumie ja też, ale chcę się podzielić tym, co
udało mi się zaobserwować.
Muzycy z tych zespołów, byli przede
wszystkim PASJONATAMI muzyki, dźwięków, byli w tym zakochani po same uszy, lecz
jednocześnie byli dla siebie niesamowitymi przyjaciółmi (Choć ciężko to
powiedzieć o Keithcie i Brianie – w kontekście byłej partnerki Briana Jonesa,
czyli BYŁEGO „Stones’a”). Gitarzyści, Tony Iommi, Keith Richards czy Ritchie
Blackmore mieli niesamowite obsesje na tle uzyskiwania nowych brzmień swoich
gitar. Np. W trakcie nagrywania jednego z utworów na płytę „Exile on the Main
Street”, Keith Richards odwrócił wzmacniacz gitarowy głośnikiem do ziemi, po
czym przystawił do niego mikrofon i z wielką przyjemnością nagrywał riff, w
takim wydźwięku, jakiego oczekiwał. Istnieje mnóstwo przykładów gitarzystów z
tamtych lat, którzy starali się sprawić, aby ich gitary były oryginalne i
jedyne w swoim rodzaju (Brzmienie gitary Briana Maya jest rozpoznawalne przez
koneserów klasyki rocka w mgnieniu oka). To były czasy miłości do muzyki. Mając
za podstawy takich artystów jak Chuck Berry czy Muddy Waters – z pewnością
można było się inspirować, rozwijać i zakochać w muzyce.
Większość z tych zespołów, prawie całość,
składała się z przyjaciół, ludzi którzy znali się kawał czasu. Niektórzy znali
się tak dobrze, że nie musieli głowić się godzinami nad napisaniem jakiegoś
utworu – improwizowali i z tego po prostu coś wychodziło. Muzyka dla nich
najzwyczajniej coś znaczyła. Wszyscy z Deep Purple mieli w naturze prześciganie
się zarówno na scenie, jak i w studio, w umiejętnościach gry na swoich
instrumentach. Wiecie o co chodzi? Każdy po kolei coś grał, ale jednocześnie
starali się być lepsi od poprzednich uczestników ich „zabawy”. A może to nie
tylko natura i zabawa, ale też jakaś chora ambicja? Któż to wie. Jedno jest
pewne, Deep Purple po dzień dzisiejszy są czołówką w muzyce rockowej, więc
wyszło im to na dobre (przynajmniej pod względem artystycznym). Przyznam się,
że nie znam żadnego zespołu, który osiągnął w dzisiejszych czasach taką sławę,
jak którykolwiek z kapel z przed lat. No, może Kings Of Leon, są nieźli.
Zwłaszcza patent z „krzyknięciem w gitarę”, aby osiągnąć wspaniałe brzmienie w
utworze Closer (bodajże z ich drugiej studyjnej płyty, „Only by The Night”),
jednakże Kings Of Leon, będzie za jakieś 30 lak tak sławny, jak obecnie
pamiętany Fleetwood Mac - dobre, ale nie czołówka. Może nie trafiłem w idealne
porównanie gatunkowe, ale chciałem tutaj porównać głównie popularność. No i
wszyscy w zespole są rodziną – akurat ten fakt zasługuje na wielkie brawa, gdyż
nie zdarza się codziennie, widzieć i tym bardziej słyszeć tak utalentowany
kwartet muzyków, ba, rodzeństwa! Choć pamiętajmy także o sławetnym Van Halen,
co prawda nie wszyscy byli rodziną, ale duża część zespołu.
Trochę odszedłem
od tematu, okej.
Nie wiem, jak jest z tym u obecnych
zespołów, ale chyba kiepsko. Chodzi o nadanie utworowi emocji i ducha, życia.
Widocznie ta wiedza nie dotarła do wszystkich gwiazdeczek dzisiejszej
międzynarodowej sceny muzycznej. Otóż jak można się przekonać słuchając klasyki
rocka (i nie tylko!) najlepsze ich utwory powstawały w skrajnych uczuciach.
Clapton – Tears In Heaven (Śmierć syna, Connora), Clapton – Layla (Clapton
mocno zraniony uczuciowo przez kobietę Georga Harrisona), Metallica – Fade to
Black (kradzież ich całego sprzętu muzycznego w trakcie trasy – jeśli wierzyć
moim źródłom), Led Zeppelin – All of My Love (Śmierć syna Roberta Planta) itp.
Itd. Będąc w skrajnych uczuciach emocjonalnych można naprawdę wznosić się nad
artystyczne wyżyny, czego najwyraźniejszym dowodem są powyżej wymienione
utwory. Największe hity ostatnich lat? Hm, Timbaland – Apologize feat. One
Republic? Tak, bardzo dobra kompozycja, bardzo dobrze ZREMIKSOWANA („co?!
Zremiksowana?!”, otóż tak, oryginalna kompozycja należy do zespołu One
Republic, można ją odsłuchać na ich albumie Dreaming Out Loud). Były kawałki
jak Lucky czy I’m Yours Jasona Mraza, ale któż o nich teraz pamięta? O, nie
będę odchodził zbyt daleko – zeszły rok, Get Lucky Pharella Williamsa (były
bliski współpracownik Timbalanda i były chyba – członek grupy producenckiej The
Neptunes). Tak, wyprodukowane jest dobrze, ale kto będzie o tym mówił za 20 lat
w kontekście jednego z najlepszych utworów wszechczasów?
Muzyka robiona kiedyś, miała ogromny wpływ
na to, co obecnie się dzieje w jej istnieniu. To podwaliny swoich gatunków,
prekursorzy. Głodni muzyki, głodni brzmień i oryginalności, a nie sławy i
pieniędzy (Już widzę jak Lemmy się śmieje z fajką w zębach i butelką whisky
gdzieś w kurtce). Muzycy rozmienili się na drobne. Są jeszcze tylko drobne
przykłady, które kochają to co robią (Justin Timberlake i jego trzy ostatnie
płyty o wybitnym brzmieniu. Producentem wykonawczym na każdej z nich był
Timbaland). Mimo wszystko, muzyka dziś jest czystym biznesem, niczym więcej.
Nie trzeba długo liczyć, aby zliczyć muzyków naprawdę starających się robić to
co robią, DLA SAMEJ ISTOTY I WARTOŚCI MUZYKI. Transakcja wiązana, muzyka
zaoferowała im siebie, a oni oferują siebie dla muzyki. Nie wyobrażam sobie
Justina Biebera czy Miley Cyrus, jako legend muzycznych, nie wiem jak u reszty,
ale tutaj moja wyobraźnia bardzo kuleje. Dziś już nie ma ekip, dziś nie ma
zespołów, dziś jest jeden śpiewak, a tuż za nim banda muzyków sesyjnych. A, i
na trasach koncertowych, w każdym kolejnym mieście są inni „techniczni”, co też
ma znaczenie w kontekście zagrania naprawdę dobrego koncertu. No ale żeby
zagrać dobry koncert, trzeba mieć dobry materiał. Żaden z zespołów nie ma w
sobie tak wielkiej siły przebicia, tak wielkiego wigoru, tak wielkiej
wewnętrznej estetyki dźwięku, jak prawdziwi mistrzowie w swoim fachu, których w
większości już nie ma na świecie lub też ostatecznie przeszli na emeryturę.
Czy za 20 lat
będziemy mogli powiedzieć o kimś z dzisiejszych muzyków w kontekście tak dużej
popularności, długowieczności artystycznej i tak wielkim znaczeniu dla muzyki,
jak zespoły wymienione na samym początku felietonu? To się okaże, pewnie
znajdzie się kilka przykładów, jednakże nie oczekiwałbym fajerwerków.
To tylko moje
subiektywne, całkowicie nic nie znaczące, zdanie.
Pozdrawiam,
Adrian Charytoniuk
czwartek, 12 czerwca 2014
Kolejny felieton? Lada dzień.
Mam dobrą wiadomość dla tych, którym podobał się ciąg tekstów odnośnie satanistyki poszczególnych zespołów muzycznych, otóż z dniem jutrzejszym pojawi się kolejny felieton mojego autorstwa, w którym będzie opisane moje spojrzenie na obecną muzykę, a muzykę kilkadziesiąt lat temu i próba odpowiedzi na pytanie, czy któryś z obecnych artystów zapisze się tak na kartach historii, jak tacy wykonawcy jak M. Jackson, E. Clapton, Metallica czy też Deep Purple.
piątek, 6 czerwca 2014
wtorek, 3 czerwca 2014
Subskrybuj:
Posty (Atom)