poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Felieton: Muzyczni "sataniści" do pobrania.

Felieton złożony z trzech części, w jeden tekst. 7 stron dywagacji nad satanizmem ikon muzyki rockowej, dostępnych do pobrania w linku poniżej:

POBIERZ


niedziela, 20 kwietnia 2014

Muzyczni "sataniści": Led Zeppelin (cz.3 - ostatnia)



   Okej. Mam trochę wolnego czasu, aby zabrać się za kolejną część felietonu, ale i tak pewnie będę potrzebował następnej godziny, następnego dnia, żeby go całkowicie skończyć.
   Przeszedłem przez Black Sabbath, The Rolling Stones, a tym razem wezmę… Led Zeppelin. Trzy wielkie zespoły, dwa Z PEWNOŚCIĄ SATANISTYCZNE, cóż, ciekawe jak będzie z trzecim i jednocześnie ostatnim. Małą mam wiedzę o Led Zeppelin, w porównaniu do poprzednich dwóch kapel, ale ile jestem w stanie, tyle nakreślę pewnych rzeczy.
   Nie wiem, jak osoby, które przeczytały poprzednie dwie części mojego felietonu, oceniają wspomniane zespoły, ale mam nadzieję, że przeczytanie ich, nie poszło na marne, wręcz przeciwnie. Dodało trochę wiedzy tu i trochę spojrzenia tam.
   Led Zeppelin? PJPB – Plant, Jones, Page, Bonham. Czwórka bardzo uzdolnionych muzyków. Przez wielu nawet nazywani najlepszym zespołem wszechczasów. Zarówno przez krytyków, jak i po prostu zwykłych, szarych słuchaczy, wspaniałej muzyki. Wiele świetnych utworów, mnóstwo potężnych riffów, wiele przedstawień umiejętności każdego z muzyków. Można śmiało powiedzieć, że gdyby wymienić chociaż jednego z nich, na kogoś innego, to ten zespół nigdy nie odniósłby takiego sukcesu. Kolektyw idący przez lata i budujący swoją markę, którą bardzo ceni się po dzień dzisiejszy. Można powiedzieć: „Jasne, tak samo takiego sukcesu nie odnieśliby The Rolling Stones, The Beatles, Deep Purple czy inny wielki zespół”. W porządku, jednakże pragnę zauważyć, że czwórka głównych muzyków, począwszy od pierwszej wspólnie nagranej płyty, aż do ostatniej – ani razu się nie zmieniła! Mam nadzieję, że to popiera słowa ludzi o Led Zeppelin, jako o kolektywie, mogącym świetnie pracować tylko w swoim gronie. Bez większych personalnych zmian.
   Nie da się napisać niczego nowego o stylu życia tegoż zespołu, co nie było wymienione w dwóch poprzednich częściach, o dwóch poprzednich kapelach. Były tragedie i chwile szczęścia. Była śmierć, było życie. Były momenty oszczerstw i pomówień, były momenty odznaczeń i chwały. Były kobiety, narkotyki, zabawy trwające kilka dni. Rzekomy diabelskie pakty, albo powiedzmy wprost – zaprzedania duszy Diabłu, bo chyba to będę omawiać? Te same zarzuty, ten sam szum wokół ludzi. Szczerze? Zostaje tylko westchnąć nad tymi głupotami, ale uznałem, że podzielę felieton na trzy części i omówię trzy przypadki, trzech zespołów. Wszystko wywodzi się z jednego słowa, satanizm. Geneza również jest podobna, tylko tym razem wykorzystano inne okoliczności do nazwania kogoś satanistą czy w ogóle osobą służącą Diabłu. Krzyk rozpaczy ludzi łakomych władzy, ale nie potrafiących jej utrzymać we własnych rękach.
   W pewnym sensie to powtórka z rozrywki, ale jeśli ktoś lubi bardziej Led Zeppelin, niż poprzednie dwa omawiane zespoły, to jak najbardziej zapraszam do lektury. Ten sam miot, ten sam gatunek, te same oszczerstwa, inne okoliczności, brak wyjaśnień. Gotowi? Jedziemy dalej.
   Czy coś różni muzykę Led Zeppelin od muzyki Sabbathów albo Stonesów? Wydaje mi się, że tylko styl gry. Reszta pozostaje bez zmian. Wszystkie trzy zespoły grały z ogromną energią, nie pomniejszały wagi tekstów swoich utworów. Prowadziły hulaszczy tryb życia oraz zapisały się na kartach rocka, dając mu coś nowego, z czego korzystały nawet inne gatunki muzyki. Nawet te całkowicie odmienne od rocka.
   Jimmy Page, uważany za jednego z najlepszych gitarzystów wszechczasów, kupił kiedyś dom w Szkocji, który należał do A. Crowley’a. Dokładniej praktykującego okultysty. Crowley był znany na skalę światową, nie tylko brytyjską czy europejską (Ozzy Osbourne nagrał utwór zadedykowany temuż panu, pod tytułem: „Mr. Crowley”). Idąc tym tropem, kiedy ktoś kupi dom od osoby cywilnej, która okazuje się potem jakimś seryjnym mordercą. Czy i ja muszę mieć jakieś rzeczy na sumieniu powiązane z morderstwami? Odpowiedzcie sobie sami. Jednakże jest to okazja zarówno dla gazet, napisać coś, co podniesie sprzedaż gazet, jak i dla Kościoła, aby spojrzeć krzywo i nie zabronić to wśród ludzi, którzy kurczowo trzymają się słowa duchownych i nie złamią tego zakazu. Dlaczego nikt nie wspomni, że All Of My Love zostało napisane przez Roberta Planta, dla jego zmarłego syna. Przecież to wymaga niesamowitego uzewnętrznienia emocji i wywieszenia ich na wiatr ludzkich słów, krytyki i wielu innych rzeczy. Mimo wszystko nagrał to dla syna i niezbyt interesowała go opinia publiczna odnośnie utworu – tak sądzę (biorąc przykład z Erica Claptona i jego słynnego „Tears in Heaven”).
   Spójrzmy na kolejną sprawę, która wywołała ogromną burzę wśród mediów. Mianowicie kwestię znakomitego i chyba znanego wszystkim „Stairway to Heaven”. Po nagraniu utworu, po jego sukcesie, Plant powiedział, że kiedy pisał utwór, to nie czuł się sobą i tak jakby „coś pisało za niego”. W porządku, górę mogły wziąć na przykład uczucia autora i waga tematu (to już kwestia autora tekstu. Przecież utwór opowiada o kobiecie, która uważała, że „wszystko złoto, co się świeci”, a to dosyć wartościowy temat, był, jest i będzie, nigdy nie umrze. Fitzgerald mógłby powiedzieć, że Wielkiego Gatsby’ego też pisało za niego coś innego, w końcu dużo pił pisząc swoje prace. Różnica między pisarzami, a muzykami jest taka, że ogromna część pisarzy, zostaje docenionych dopiero po swojej śmierci. Nawet ich przeszłość, całe życie, dopiero są ukazywane i wzięte w ramiona ciekawości, po ich śmierci. Led Zeppelin osiągali coraz większy sukces z roku na rok, dopiero pod koniec rozwiązania zespołu, zbliżając się do śmierci Bonhama, mieli słabszy okres, pozbawiony takiej mocy, jak np. płyty House Of The Holly czy Led Zeppelin począwszy od I, skończywszy na IV. Choć to i tak pozostaje do ocenienia fanom, czytelnikom, słuchaczom, czy komukolwiek. To tylko moja opinia. Kolejna świetna okazja, aby zabronić słuchania wolnej od wszystkiego, mocnej i świadomej muzyki.

   Przechodząc do punktu kulminacyjnego i zakończenia trzeciej, ostatniej części i zarazem całego felietonu. Wszystkie zespoły osiągnęły niebywały sukces. Pławiły się w luksusie. Muzyka przez nie układana była buntownicza, miała posłuch i niosła ze sobą „pewną mądrość”, a przede wszystkim jakość, nad którymi rozpływały się uszy i dusza człowieka. Ciągle da się to odczuć, ja mogę. To była muzyka robiona przez ludzi dla ludzi. Nie przez hip-hopowców uliczników, dla słuchaczy uliczników, hip-hopowców lansiarzy, dla słuchaczy lansiarzy. Dlatego miała w sobie tak ogromną moc. I w zasadzie, gdyby nie oni, to też wiele z podkładów hip-hopowych by nigdy nie zaistniało (sampling), jednakże odbiegam już od tematu.
   Niemal z każdego, z koncertów zespołu, zarówno pierwszego omawianego, drugiego, jak i trzeciego, dało się wyciągnąć coś, co nadawało się na „skandaliczne”. Coś z zachowania na scenie, coś z zachowania tłumu, coś z zachowania przed czy po występie. I tego szukali. Przynajmniej dziennikarze. Z kolei takie rzeczy, jak wysławianie się niezbyt dosłowne w wywiadach („Coś pisało za mnie”) czy takie głupoty, jak kupowanie domów, które należały do okultystów, były wręcz pożądane przez Kościół, aby wykorzystać to, jako furtkę do zatrzymania kolejnych maluczkich. Niezbyt wolnych myślą, niezbyt świadomych, a wierzących w każde słowo księdza, gdyż „nie może” być on osobą złą, grzeszną, w końcu jest księdzem.
   Multum wolnych zespołów, z ogromną siłą przebicia, z wielkim posłuchem, utalentowanymi muzykami, marzeniami, ideami, celem, dających siebie ludziom. Przecież każdy utwór jest pewną cząstką artysty bądź artystów, którzy są odpowiedzialni za jego powstanie, okrzyknięte satanistycznymi bez jasnych podstaw ku temu.
   Z jednej strony zespoły żyjące na pełnym gazie, mające wszystko gdzieś. Z drugiej wrażliwi ludzie z ogromnymi problemami.
   Z jednej strony kapele, które są zakazane przez Kościół, zaś z drugiej grupki muzyków, dzięki którym muzyka otrzymała wiele innych spektrów.
   Z jednej strony zwykli ludzie. Z drugiej strony bogowie, ze względu na swoją popularność.
   Wszystko co dawali muzyką, dawało przyjemność. Nigdy nie nalegali, aby ich słuchać, nie kazali przestrzegać życia według siebie. W dodatku, dawali sporo objaśnień w swoich tekstach. Dawali coś, co chciało się zrozumieć.
   Dziękuję i pozdrawiam.


                                         Adrian Charytoniuk